piątek, 21 października 2016

Raj utracony

Pierwsza mowa szatana do rodu ludzkiego
Zaczęła się najskromniej od słowa: dlaczego?
- Adam Mickiewicz
O, boże!
To będzie zdumiewająca noc!
Nagie kobiety
Tłoczą się na scenie
Przedstawią sztukę
Pełną dziwów i magii!
Mężczyźni w ciszy
Zajmują swe miejsca
Co każde podpisane
Specjalnie dla nich
Wybranym daniem
Światła gasną
Teraz tylko scena tętni życiem
Cała widownia
Wstrzymuje oddech
To przedstawienie
Warte tęczowego złota
Limbo zaczyna się
Granica pomiędzy tym, co jest
A czego nie ma, zatraca się
Pomiędzy światem ludzi, a zabawek
“Kto gotowy na zabawę?”
Muzyka zaczyna rozbrzmiewać
Smyczki idą w diabelski ruch
Wielu podpisało pakt
Aby klucz do sukcesu zdobyć
Ze szkieletu nie zostanie nic
Prócz bezlitosnego roju sępów
Dźwięki wwiercają się we wszelkie
Ukryte wcześniej ciemne zakamarki
Coraz szybciej
Coraz boleśniej!
Nagle na środku sceny
Stos ryb pojawia się
To nie duchy
To odór śmierci
Och, proszę
Wysłuchajcie mnie!
Macie jeszcze szansę odejść
A może to tylko biała gorączka?
Jedna wielka chora pomyłka
Głos we mnie
Szuka mego jestestwa
Kiedy wypływam na pełne morze
Ofiar podwójnego Katynia
Podczas szerzących się ciemności
Córek nastoletnich kurew
Ojcowie zszokowani
Tak teraz wyglądają przedstawienia?
Za to grosze wyrywacie?
Zardzewiałych wrót nimi nie otworzycie
Nawet na uciechę Wam nie starczą
Ludzie wiecznego śmiechu
Ale przenigdy – uśmiechu
Przecież sami ukrzyżowaliście
Swojego wielkiego zbawiciela
Teraz za to zapłacicie
„Ta zabawa mi się nie podoba!”
Prawie wiedźma
Co otwiera siebie
Ze zwierzęciem paktuje
Kogo tym razem upoluje?
Jak każdy żądna władzy
Drapieżnik niewinnych dusz
Mało są cnotliwi
Lecz potrafią przejrzeć każdego
Co z siebie wielkiego robi
Pana tego świata
Ustawiając stosy do palenia
Wolnych i innych
Pora zostawić przebzykanych
Wznoszącymi się ponad oceanami
Nad wszelkimi ocalałymi ciałami
Daimoniodeis Archaiai Legeones
Egkauchaomenai en Chaous!
Złączone ręce
Blisko serca przyłożone
Pragną uchwycić
Prawdę
Która już dawno temu zamarła
Podczas dnia sądu ostatecznego
Marionetki miłujące wszelkie żądzę
Przeobrażają się – ze śmierci powracają
Podczas gdy wolne ptaki
Czekając na poruszenie
Stoją czekając na wybawienie
Złota śmierć! Dosięgła nas!
To największa z ziemskich epidemii!
Lecz ludzie z własnej woli
Proszą o szczęść bożej niedoli
Ciała
Jedzone są przez gangrenę
Zęby wypadają
Włosy siwieją
Z czterech, na dwa
By potem na trzy
A kościół czeka
Tuż za rogiem
Pod tym całym galimatiasem
Siedzą sobie oczekujące dusze
Skrywając nieodkryte zakątki
Prawdopodobnie wciąż zarośnięte
Ale gdy każda z nich wybierze już
Swoje własne
Specjalne piekło
Nic już ich nie zatrzyma
Pośród zarośli
Zdjąłbym wszystko
„Może po prostu się przejdziemy?”
Unikałem niepotrzebnych rozmów
I tego uroczego zwodzenia
Lewa, prawa – naprzód marsz!
Co raz to głębiej w labirynt
Każde schronienie pułapką
Rozpacz doświadczam już codziennie
Moje serce nie bije już tak żwawo
Jak niegdyś pod słońcem nago
Staram się mówić szeptem
Unikać spojrzeń
Chcę się uwolnić
Od wiecznego nie spokoju
Od kiedy tylko
Wszedłem na deski teatru
Aby poznać dziewicze usta
Które skrywają zakazany owoc
Nie chcę już czuć bólu
Jestem już niemal pewien
Że dawkę przekroczyłem
Głosy w mej głowie
Wciąż tętnią życiem
Skrywając mizernie pięć słów:
Człowiek zabija istoty, które kocha
W ciepłej dziurze
Tej wrzącej krwi
Zatracamy się powoli
Jak i w sobie, jak i poza
Dusze rozchodzą się
Kawałek po kawałku
Jakby nigdy nie istniały
Spokój
Czy jest coś kurwa piękniejszego?
I nagle pustka
Puls zanika
Pierworodny
Przetrwa martwą znakomitość
W Twym więzieniu snów
Widzę Cię przez łzy
Których nikt już nie osuszy
Jak się uwolnić od tego przedstawienia?
Nie chcę już patrzeć na scenę
Mam dość śmierci
Przyznaje się do wszystkiego!
I tak oto padły ostanie słowa
Głównej roli
Metrażówka dobiegła końca
Nikt juz nie musi się skrywać
W budce suflera
By ulżyć scenicznej samotności
O poranku
Gdy podnoszę ręce ku wiktorii
Rzuca mną sam pan o podłogę
Oto ciało Twoje
Które sobie złożyłem w ofierze
Powierzam Ci diabelski dom
Co łoża w sam raz ma dla Ciebie
Nastała ciemność
Po czym kurtyna opadła
Czy to już oznacza pogrzeb?
Mężczyźni uciekają w popłochu
Kobiety zaś
Rogate i smutne
Zostawiły na scenie swe welony
By ogłosić
Że oto wszyscy doświadczyli
Dnia Gniewu
Którego głównym bohaterem…
Krowa w koronie!
Gdzie są moje leki?
Nie pragnę już tej udręki
Im dłużej tu jestem
Tym bliżej mi do ojca mego
Czym przy tym są ognie piekielne?
Czym przy tym jest armia harf?
Jeśli Herold mnie bezpiecznie przeprowadzi
Zaiste godne było tu raz jeszcze przybyć
Martwe spojrzenie
Uwięziony przez kaftan
Osłabiony od łez
Każdego chcącego
Potencjalnego niemrawego
Ognia piekielnego
Pragnę przetrwać
Żyć ile się jeszcze da
I zapytać pierwszego lepszego
Przechodnia
Ile czasu to minęło
Od kiedy wyrwałem się z teatru 
Czuję w sobie gorycz
Odłamki szkła
W oczach kota
Uśmiecham się pomimo traumy
Ale najłatwiej, to powiedziałbym
Dobrej nocy
Rzeczywistość już odłączona
Może trochę kwiatów złożyć na trumnie?
Nie – zwiedną?
Więc co będzie dalej?
Dalej człowiecze?
Dalej będzie ziemia
Zobacz córo jaki ładny pan
Macha do Ciebie
Dostojnie schodząc ze sceny
Pokaż mi tu swoją twarz
Nie płacz już proszę
To tylko przedstawienie

3 komentarze:

  1. Wyczuwam tu nieco chaosu (nawet więcej, niż trochę – całkiem sporo chaosu). Tyle emocji, tyle niedopowiedzianych myśli… Naprawdę nieźle :)

    OdpowiedzUsuń
  2. KRZYSZTOF HACZYŃSKI13 grudnia, 2016 21:57

    Pragnienie śmierci a jednocześnie strach przed nią. Może jednak warto żyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Życie to jest teatr…!
    Takie skojarzenie przyszło mi na myśl. Nie da się ukryć, że wyczuwa się smutny, przygnębiający nastrój.

    OdpowiedzUsuń